top of page
Szukaj

Jan Karol Żukowski

  • Działalność Tradycyjna
  • 12 sie 2015
  • 18 minut(y) czytania

Większość kojarzy go z miejscowych wystaw i organizowanych zajęć dla mlodzieży w Staszowie. Mało kto wie, że zwiedził prawie całą Europę, a jego wystawy odbywały się za granicą. Jak wyglądały jego początki i jakie są jego poglądy na życie? Dziś pragniemy przybliżyć Państwu sylwetkę staszowskiego artysty malarza Jana Karola Żukowskiego w wywiadzie którego udzielił nam w pracowni Staszicówki.






Od ilu lat jest Pan związany ze sztuką?


Od zawsze. Pochodzę z rodziny, która była zaangażowana w sztukę. Mamy ojciec – Jan Maciejko przed wojną skończył Rzeźbę w szkole artystycznej w Rzeszowie. Brat mojego pradziadka Stanisław Żukowski to znany malarz, jeden z prekursorów.




Jak rozpoczęła się Pana przygoda z malarstwem? Jak wyglądały początki?


To była jeszcze szkoła podstawowa. Zaczęło się od uczęszczania do kółka artystycznego. Istniało takie w Klubie Skarbek, przy ówczesnej kopalni siarki. Tam właściwie odbyły się moje pierwsze zajęcia z olejem. Po prostu był dostęp do materiałów, a w tamtych czasach niezwykle trudno było je zdobyć.


Dużo uczył mnie dziadek, ale bardziej z rzeźby.

Było takie niesamowite zdarzenie na jednej z kolonii. Pamiętam dokładnie w Strzelcach Krajeńskich, gdzie tak jak w Szydłowie duża część murów starego miasta jest zachowana. To jest poniemieckie miasto, blisko Szczecina… Była to siódma klasa podstawówki - wyjazd na obóz. Zawsze przed rozpoczęciem kolonii przeprowadzano wywiad z rodzicami. Wychowawcy dowiedzieli się, że mam predyspozycje w kierunku rzeźbiarskim, dlatego też na obozie przydzielono mi pewne zadanie. Musiałem coś zrobić z uschniętym drzewem, które było na środku tegoż obozu…


I po prostu wyrzeźbiłem z tego drzewa za pomocą siekiery postać. Tak to się spodobało organizatorom, że zabrali ją ze sobą. Wykonałem jeszcze kilka rzeźb na tym obozie i tak już zostało. Za każdym razem gdy pojechałem na jakiś obóz, zamiast odpoczywać to mnie zaganiano – jak nie jakieś rysunki na gazetki, to jakieś rzeźby, którymi trzeba było przyozdobić kolonie.




Czyli miał Pan nauczycieli, od których mógł się Pan uczyć?


Tak. Uczył mnie mój dziadek. Bardzo dużo też nauczył mnie profesor Pałka z Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Pracowałem z nim... a w zasadzie pomagałem mu w pewnych zleceniach. Sam chciałem… Uważam, że najlepiej uczyć się jest przy pracy. Nająłem się u niego do pomocy, żeby podpatrzeć jak maluje kościoły. Przede wszystkim duże przestrzenie kościołów i freski. Często mnie brał ze sobą, ponieważ się starałem. W ten sposób dorabiałem sobie na swoje potrzeby.




Czy jako dziecko brał Pan udział w konkursach plastycznych?


Starałem się stać obok. Rywalizacja nigdy mnie nie bawiła. Jak ktoś chce, to zauważy. Nie do końca wierzę w rywalizację… Tu chodzi o sztukę. Każdy jest inny. Nie da się tego ocenić. Rywalizacja jest sztuczna.




Dobrze więc, co było dalej?


W latach osiemdziesiątych zacząłem pracować w domu kultury na stanowisku instruktora do spraw upowszechniania plastyki. Wtedy zacząłem równocześnie uczyć się w szkole średniej – z tego względu, że dość wcześnie straciłem ojca. Niestety matka została sama z czwórką dzieci. Nie miałem szans na pójście w normalnym trybie do szkoły. Rozpocząłem pracę w domu kultury i tym sposobem zaczęła się moja kariera, jako instruktor. Przeszedłem wszystkie szczeble hierarchiczne, jeśli chodzi o wykształcenie. Mam trójkę instruktorską.


Starałem się coś tutaj działać. Moim największym sukcesem było stworzenie i prowadzenie dwóch rzeczy, nawet niezwiązanych bardzo z plastyką. Pierwszą był Klub Miłośników Fantastyki „Gea”. Bardzo interesowałem się fantastyką. Do tej pory jest to moim takim oczkiem, jeśli chodzi o literaturę. Zrobiliśmy parę dobrych imprez. Spotkania miłośników fantastyki były organizowane wspólnie z redakcją miesięcznika „Fantastyka” – redaktorami Maciejem Parowskim i Maciejem Makowskim. Tych spotkań było chyba w sumie osiem. W tym parę wystaw, między innymi Wojtka Siódmaka. Nawet przyjechało część prac Amerykańskiego artysty malarza Achillesa oraz Argentyńczyka Borisa Wallejo. Tym sposobem coś tutaj się działo nawet w kręgu plastyki. Miejscem spotkań Miłośników Fantastyki był przeważnie pensjonat Lotnik, przy jeziorze Golejów albo ośrodek Cztery Wiatry, mieszczący się nad zalewem Chańcza. Drugą rzeczą, z której jestem dumny była praca z młodzieżą. Chodzi o artystyczne obozy „Awangarda”. Zajęcia były organizowane przez ówczesne władze dla uzdolnionych dzieci. Warunkiem uczestnictwa w zajęciach była średnia ocen w szkole powyżej czterech. Łącznie trwały one przez 4 lata. Pomysłodawcą był ówczesny marszałek sejmu w latach 80tych, Mieczysław Rakowski. Tam się wyłapywało sporo zdolnej młodzieży. Poza tym prowadziłem zajęcia w domu kultury – takie sztampowe, które odbywają się do dziś.


W SOKu były jeszcze kluby płytowe. Wiecie jak było ciężko kiedyś z płytami, szczególnie zachodnich zespołów? Były nieosiągalne. A mnie zawsze pasjonowała muzyka rockowa. Byłem fanem paru zespołów takich jak: Led Zeppelin, Black Sabat, Purple, Rush czy Budgie. To były takie zespoły, że człowiek wydawał nieraz całą pensję żeby kupić album. Mam ich trochę do dziś. Jakieś 30 sztuk, oczywiście analogowe.




Na czym polegały kluby płytowe?


Schodziliśmy się, słuchaliśmy płyt, które udało nam się zdobyć. Nasz kolega, świętej pamięci Robert Strzałkowski, miał matkę w Stanach Zjednoczonych. Przez niego bardzo często docierały do nas płyty. On też interesował się rockiem. Grał na gitarze w domu kultury. Później wyjechał do Stanów i przysyłał nam najnowsze albumy. Tym sposobem udawało nam się mieć niekiedy równo z radiową Trójką niektóre płyty. Włączało się sprzęt i słuchało. Było nieraz i 100 osób na sali. Cieszyło się to dużą popularnością. To jest zawsze kwestia pomysłu i trafienia akurat w to, co w danej chwili interesuje młodzież. Czego brakuje teraz. Mogę to oceniać ze względu na lata przepracowane w domu kultury. Sądzę, że obecnie brakuje takiego powiewu świeżości. Skupiono uwagę na pewnych imprezach, które w jakiś sposób się sprawdzają. Teraz nie ma tam promocji sztuki, ani jakiejś literatury. Biblioteka się stara owszem, ale do tego trzeba mieć coś więcej... Trzeba mieć predyspozycje, być artystą, nawet do takich rzeczy jak organizowanie imprez. Przez pewien czas takim artystą był pracujący obecnie w szkole Wojtek Żmuda, który próbował performance, muzykę itp. Zaczęliśmy sztukę awangardową i współczesną. Trzeba było wypróbować czegoś nowego żeby zainteresować ludzi. Później skusiła mnie możliwość wyjazdu za granicę, więc wyjechałem.




Kiedy zaczęły się Pana wyjazdy zagraniczne?


Pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Pierwszy raz wyjechałem do Wiednia z tego względu, że była tam moja rodzina, która wyemigrowała zaraz po wojnie.




To były wyjazdy zarobkowe?


Nie, bardziej z ciekawości. Chciałem zobaczyć, co słychać gdzie indziej, jak wygląda inny świat. Chociaż wcześniej podróżowałem po Związku Radzieckim, byłem w Leningradzie, w Moskwie, ale była to taka wymiana doświadczeń. Właściwie wtedy polegało to na wymianie towaru... Później wyjechałem do Anglii w 2003 roku i ten wyjazd miał już charakter stricte zarobkowy. Moja praca polegała w pierwszym tygodniu na odnowieniu mebla z intarsją związaną. Colin, do którego pojechałem, zakupił szafkę. Piękną szafkę, siedemnastowieczną. Jednak została ona źle zapakowana i rozleciała się podczas transportu…To jest tak jakby układanie puzzli nie wiedząc gdzie co było. Mebel był również inkrustowany masą perłową i metalami. Trzeba było odgadywać, co pasuje do czego. Zajęło mi to dość dużo czasu… Colin zobaczył, że maluję no i tym sposobem namalowałem mu około dwieście sztuk obrazów do końca mojego pobytu w Anglii, czyli do 2006 roku.




Co działo się po 2006?


Zachciało mi się otworzyć kawiarnię w Staszowie – ARTCAFE. Myślałem, że się da… Niestety skończyło się to po 2 latach, ze względów i ekonomicznych i takich, że nie dawałem rady walczyć z urzędami. Z ludźmi przede wszystkim... To nie polegało na prowadzeniu działalności, a na ciągłej walce. I ta ciągła walka mnie zniechęciła. Musiałem zamknąć. A odbywały się tam wystawy artystyczne i turnieje szachowe… Jednak w niedalekim czasie właściciel lokalu podwyższył tak czynsz, że to ekonomia zwyciężyła nad jakimiś aspiracjami i chęcią zrobienia czegoś. Dzika konkurencja. Wtedy, gdy ja otwierałem nie było żadnych restauracji... Nagle, już po ARTCAFE, pojawiło się ich mnóstwo nie wiadomo skąd. I te ciągłe kontrole różnych urzędników, które potrafią skutecznie zniechęcić, do jakiejkolwiek działalności… Wyobraźcie sobie jedenaście kontroli w ciągu tygodnia. Biurokracja jest zmorą dzisiejszych czasów…




Gdyby Pan wiedział, że tak się to potoczy, nadal byłby Pan skłonny otworzyć tą kawiarnię?


Tak, bo to jest pewne doświadczenie… W dalszym ciągu jest to moim marzeniem… Trzeba naprawdę czegoś chcieć, a to jest różnica chcieć a Chcieć…

Na przykład, co z tego, że Służby Bezpieczeństwa odebrały mi takie wydarzenie jak prowadzenie Klubu Miłośników Fantastyki „Gea”. Klub istniał rok i jestem z tego bardzo zadowolony. Nikt mi nie odbierze doświadczenia i wspomnień.


Czego oni się obawiali?

To zaczęło być za głośne... To zaczęło mieć skalę międzynarodową, co przerastało urzędników. Nie mieli możliwości panowania nad tym...




A jak wygląda Pana obecna działalność artystyczna?


Pracuję tutaj w szkole, w Zespole Szkół Stanisława Staszica, jako instruktor zajęć pozaszkolnych. Troszkę maluję na zamówienia dla urzędów w paru miejscowościach. Są to prace, które promują dany teren.




Jak ocenia Pan efekty podopiecznych w szkole? Jak wyglądają zajęcia?


To jest bardzo zdolna młodzież. Wyłowiono ośmiu uczniów z tysiąca... To bardzo dużo. Oni po prostu coś chcą, czują to. Jak widać po efektach, nawet na zewnątrz, są pracowici. I mają w późniejszym czasie zamiar iść do szkół, które są związane z kierunkiem artystycznym.




Dobrze, że Pan tutaj jest, pomaga Pan im…

Tak i widać po szkole, że coś się tutaj dzieje. Ta szkoła stara się zostawić po sobie ślad. Ten mural przedstawiający historię tego budynku, tego miejsca, jest nie tylko taką rzeczą, która w jakiś sposób stara się upamiętnić ludzi związanych z nim, ale i zaciekawić, zainteresować uczniów. To się sprawdza. Oni pytają: kto to jest? Starają się gdzieś wyszukać. Dlaczego tak jest? Co się tu działo? Dlaczego takie a nie inne wydarzenia? co upamiętniają te daty? To przybliża atmosferę i historię tego miejsca.


Mural autorstwa Jana Żukowskiego na budynku Auli Zespołu Szkół im. Stanisława Staszica w Staszowie




Chyba tym muralem Pan ich zaraził…


Tak, dokładnie. Teraz jest to trendy i wcale się nie dziwię. Robi to wrażenie. Chciałbym, aby więcej tego powstało w Staszowie.


Mural wykonany przez uczniów z koła artystycznego przy Zespole Szkół im. Stanisława Staszica




A te murale wokół Staszicówki to był pomysł Pana, nauczycieli, uczniów?


Jest to pomysł uczniów i niektórych nauczycieli. Już wcześniej, bo przede mną, była nauczycielka - Małgorzata Rewaj, która zrobiła tutaj podwaliny całej działalności artystycznej . Dużo wniosła do tego miejsca. Organizowała zajęcia artystyczne. I dzięki niej nie wszedłem na surowy teren tylko już miałem przygotowaną część osób, które chciały.




Jak Pan ocenia działalność artystyczną na terenie Staszowa?


Mamy świetnych artystów. Mamy potencjał... Ale dopóki będą się tym zajmować nieodpowiedni ludzie... Dopóki będzie nas ograniczał system, to nic z tego nie będzie.

Teraz walczymy z bezdusznością urzędników, jak tu wszyscy w okolicy… chodzi o bizony.


Faktycznie też o tym słyszeliśmy. Co Pana skłoniło do podjęcia działań związanych z ratowaniem bizonów?


Po rozmowie z Panem Popielem i przeczytaniu tego kuriozum, które wymyślili urzędnicy. To zakrawa o jakąś ironię i głupotę, inaczej tego nie można określić. Taki urzędnik powinien być natychmiast wycofany, czy on jest ministrem czy kimś innym… Jest wolność, on nie może decydować, czy ktoś chce hodować odmianę kurek zielononóżek, czy odmianę kur czerwonych, czy białych… To tłumaczenie o żubrach, na logikę… Nawet to jest nie logiczne… Jak się słucha niektórych programów, to po prostu... Włos się jeży na głowie. Z jakimi problemami, my Polacy, bez przerwy mamy do czynienia. I to jest taki sam problem, który ostatnio zaistniał w naszej okolicy. Trzeba wszelkimi siłami pokazać, że ich argumentacje po prostu nie mieszczą się w głowie. Są śmieszne i idiotyczne wręcz.

Takimi działaniami jak zrobienie paru obrazów... To też jest działanie przeciwko głupocie… Należy pokazać, że urzędnicy nie mogą decydować, co, jak gdzie chcę w tym momencie…



Bizon, jedna z prac J.K.Żukowskiego na wystawę Dziki Zachód w Pałacu Popiela w Kurozwękach




Czy wcześniej też inspirował się Pan takimi działaniami społecznymi malując obrazy?


Jak najbardziej. To są rzeczy, które inspirują. Sądzę, że nawet ten mural był przeciwko głupocie urzędniczej, która zrobiła reformę w szkole, gdzie historia i język polski są obcinane kosztem innych przedmiotów. Trzeba walczyć z tym… Po prostu w Polsce urzędnicy mają za dużo do powiedzenia. Należy to ukrócić… Dosłownie ukrócić.


W Anglii spotkałem się z zupełnie inną rzeczywistością. Urzędnik był służalczy. On ma pomóc obywatelowi, a nie mu przeszkadzać. I tam zetknąłem się z tym jak wygląda, np. stosunek urzędników do artystów… Aż żal ściska serce patrząc, co się tutaj w Polsce dzieje. Artyści, albo są wyśmiewani, albo nic się o nich nie mówi, co jest jeszcze gorsze.




Czyli lepiej być artystą za granicą?


Tak, oczywiście, że tak.

U nas prawo jest skonstruowane pod instytucje państwowe, a nie pod obywatela. System jest zły. System jest nieadekwatny do tego, co się dzieje na rynku. Póki system taki będzie, to tak będzie się działo. Człowieka ogarnia czasami czarna rozpacz, gdy słyszy się, że: „czegoś nie można, czegoś się nie da…” A dlaczego? No, bo brakuje papierka i krzywo pieczątka jest postawiona! Biurokracja nas zniszczy. Biurokracja jest zła.


Jeżeli czegoś nie wiem i nie chce wiedzieć, bo mnie to nie interesuje, to instytucje powinny to poszanować. A biurokracja mnie nie interesuje. Kiedyś namalowałem taki obraz, który był prześmiewczy. Kupił go kolega. Obraz jest w Lotniku... Takie rzeczy to jedynie śmiechem i politowaniem można brać. Przepis nie może być ważniejszy od człowieka. Przepis powinien być dla człowieka, a nie człowiek dla przepisu czy ustawy. Powinno być odwrotnie. To nas zniszczy i zniszczy wszystkich. I w sztuce też nie ma kanonów. Słyszę czasami, że coś ogranicza sztukę. Takie stwierdzenia niektórych krytyków: „a bo to nie jest akwarela to już jest gwarz, bo tu została dodana biel”. No dobrze niech już im będzie, no ale i tak wszyscy akwareliści używali bieli.


Mój znajomy, wykłada na akademii, maluje w Tarnowie - Jurek. Powiedział jedną rzecz: „dopiero wtedy sztuka jest ważna i coś niesie, gdy nie ma ograniczeń ani w wyrazie, ani w technice”. Wprowadzanie nawet w technice jakichś ograniczeń, nazywanie czegoś, mówienie, że czegoś nie ma albo, że to zostało użyte, czy tamto zostało użyte… To jakby powiedzieć, że w średniowieczu malarstwo olejne jest niedobre, bo jest nowe. Czy Duel, który jeden z pierwszych wprowadził akwarele do malarstwa powinien być spalony na stosie? Bo nie było akwareli w kanonie? Nie ma kanonów w sztuce. Tak patrzy się z przyjemnością na obrazy Jacka Malczewskiego, czy innych twórców... Gdzie oni też nie znosili kanonów. Wyrażali to, co chcieli.




A które nurty Pana najbardziej interesują, czy jest coś takiego?


Kieruje się bardziej ku pewnej symbolice. Staram się być kolorystą. Mnie interesuje szukanie koloru, który jest wszechobecny w każdym przedmiocie lub temacie, który się maluje.

Oczywiście, każdy kolor jest jakąś symboliką. Symboliką danego przedmiotu, danej osoby. Przez kolor można zaznaczyć smutek, niezadowolenie. Nie tak przez kreskę, jak właśnie przez kolorystykę można przekazać to, co się czuje.


Lubię akwarele. Nie tylko za to, że jest trudna, ale w większości jest przypadkowa. Tu artysta jest skazany na przypadkowość, bo może tylko kierować w jakiś sposób umysłem. Część rzeczy dzieje się przypadkowo i to jest cenne w akwareli.


Staszów, akwarela. J.K.Żukowski




Czy jest to technika, w której Pan najczęściej tworzy?


Tak, najczęściej. A to, dlatego, że jest to technika tania. Jest najtrudniejsza, ale materiałowo najtańsza. Dlatego artyści byli i będą ludźmi biednymi, po prostu nie przywiązują wagi do pewnych rzeczy. Nieliczne wyjątki jednak potwierdzają regułę, bo rzadko który artysta był za życia bogaty. Nie przywiązuje się do tego zupełnie wagi. Czy ja będę miał na drugi dzień, co do garnka włożyć czy nie… Za to, gdy będę miał kawałek papieru i jeszcze pędzel, który mocno nie wyłysiał i można się nim posłużyć, to już jest dużo. A reszta to mniej mnie interesuje.


Jeszcze mnie interesuje takie łączenie technik. Szukanie czegoś nowego. Ale to wymaga konkretnej pracowni. Tu w szkole mam trochę więcej możliwości. Dyrekcja jest przychylna i wie, iż nie tylko wychowanie techniczne w technicznej szkole, ale i wychowanie artystyczne wnosi pewną pomysłowość, innowację… Bo sztuka uczy myślenia kreatywnego i uczy wyobraźni.


Cywilizacje mierzy się przez sztukę i artystów oraz to, co zostało po nich... A nie czy ja jutro będę jeździł nowym autem, bardziej wypasionym... Czy będę miał jeszcze bardziej wypasioną komórkę. To później zniknie. Tego nie będzie. A wszyscy jednak będą zafascynowani obrazami i rzeźbami stworzonymi przez umysł ludzki. Kiedy się gdzieś jedzie, to się nie ogląda najnowszych wystaw w sklepach, tylko ogląda się muzea, ogląda się budynki, rzeźby i obrazy.

Jednak jeżeli ktoś maluje nie dla przyjemności to już nie jest artystą, jest wyrodnikiem.



A czy Pan odwiedza muzea?


Powiem tak... Byłem w Londynie praktycznie wszędzie. Siedziałem godzinami w National Galery. Jest tam mój ulubiony malarz, Jan Vermeer van Delft, który jako jeden z niewielu pokusił się o namalowanie światła. Jest taki film „Dziewczyna z perłą”. Polecam. Tam wspaniale pokazana jest biografia tego artysty.




Kto miał wpływ na Pana twórczość?


Może artyści… Duży wpływ na mnie wywarło malarstwo surrealistyczne fantasy Siudmaka Wojtka, którego znam osobiście. On wyemigrował do Francji i pracuje tam do dzisiaj. Dalej Boris Walejjo, Argentyńczyk. Przede wszystkim jeszcze surrealiści dwudziestowieczni.

Później zainteresowało mnie malarstwo Wojciecha Kossaka. Zająłem się trochę końmi. Znajomi założyli stadninę i zacząłem się stykać z tymi zwierzętami. Mają coś w sobie, że przyciągają i inspirują.



Arab Just, J.K.Żukowski





A co jest najczęstszym tematem Pana prac? Co Pan lubi malować i co sprawia Panu największą satysfakcję?


Malowanie ludzi. Tak… Portrety ludzi. Niewiele ich, ale teraz robiłem troszkę na podstawie bardzo starych zdjęć. Zdjęcia co prawda są tylko podstawą. Udało mi się znaleźć w Internecie zdjęcia jednego z przedwojennych fotografów Staszowa, który ukazywał zaginiony świat tego miejsca. Wcale nie fotografował ludzi majętnych, mieszczan czy bogatych. Na tych obrazach są ludzie biedni. Jacyś żebracy. To też jest bardzo wymowne.



Obraz z serii Stary Staszów J.K.Żukowski




A co przez taką tematykę chce Pan przekazać?


Co chcę przekazać? Może dam przykład... A może w ten sposób: najsłynniejsze zdjęcie z National Geographic. Zdjęcie tej Afganki… Dlaczego ono jest takie znane? Bo ono nie jest puste... Większość zdjęć, które oglądamy nic nie przekazują. Chwila jest ważna i tu tak samo była uchwycona. Trzeba uchwycić właśnie tą chwilkę, która jest i zaraz zniknie, zaraz jej nie ma. Dlatego też malarze mają przewagę nad fotografią… zdecydowaną. Czego fotografia nigdy nie będzie miała. To jest to, że malując nawet ze zdjęcia, zawsze malarz doda coś od siebie i uchwyci tą chwilę. On wkłada kawałek siebie. W fotografii jest to bardzo trudne, wręcz niemożliwe do osiągnięcia.


Co mnie najbardziej przeraża to komercja, która się wkrada. Sztuka jest traktowana nie, jako, że chce coś przekazać, tylko czy to będzie ładnie wyglądać w mieszkaniu, w domu. I ten brak wychowania, który przyniosły reformy. Pseudo-reformy…


Często słyszę takie zdanie: „bo ja mam nowocześnie mieszkanie urządzone”. Dla mnie nowocześnie to jest tak: wchodzę, mówię: „włączyć się kawa proszę…”, czy „światło zapalić…”, czy jakieś "granie". To dla mnie nowoczesność. A jak ja widzę kawałek szkła i metalu położone na ziemi imitujące jakiś mebel czy obraz z hipermarketu „made in china” – to made in gówno za przeproszeniem. Nie da się tego porównać, wręcz jest to śmieszne. „No, bo ja mam nowocześnie urządzone”. No tak, nowocześnie, to znaczy, że masz zautomatyzowane! Sztuka może być tylko współczesna, wykonana współcześnie. Nie ma takiego pojęcia jak nowocześnie. Paru nawet ludzi, profesorów, którzy zajmują się językiem polskim, zawsze tłumaczą, że to jest zły wyraz, nieadekwatny... Język polski jest bogaty, trzeba maksymalnie go wykorzystywać.




W swoich dziełach zawiera Pan historie?


Tak, interesuje się historią i chcę właśnie przy pomocy malarstwa zaznaczyć obecność tych ludzi, którzy minęli. Oni tu byli... Coś reprezentowali... To miejsce składało się z pewnych osobowości, które działały na tym terenie. Samo miejsce bez człowieka jest puste i nic nie znaczy. Ja staram się w każdym obrazie ukazać postać ludzką… Jeżeli maluję pejzaż, chcę aby on nie był pusty. Chcę zaznaczyć, że cos się tam dzieje... Że ktoś jest, ktoś bywał, ktoś przechodził w tym momencie. Czy ktoś jest na tym obrazie... Jakiś cień może, jakaś działalność...



Staszów, wąwóz, J.K.Żukowski




Kiedy ukształtował się Pana styl, w którym Pan teraz tworzy?


Latami… To nie od razu tak... Każdy malarz tak ma. Picasso też miał okres niebieski, realizmu, kubizmu. Cały czas szukasz, przez przypadek wpadasz na pewne rzeczy. Jak na tych obrazach, które przygotowuję na tą wystawę... Właśnie blisko abstrakcji, główną rolę odgrywa kolor, nie temat. To jest odkrywanie świata za pomocą kolorów. Nie kreski, nie tematu, lecz szukanie koloru w otaczającym nas świecie.

Patrząc na współczesne malarstwo to niektórzy twierdzą, że już wszystko było. No cóż, abstrakcja też już kiedyś była. Za przykład dajmy malowidła w jaskiniach. To jest blisko abstrakcji i kubizmowi. To nie było odkrywcze… To już było. Ale zawsze jest jedna rzecz dominująca... Artysta jest dobry, gdy najwięcej wkłada do pracy samego siebie, kiedy chce przedstawić jak najwięcej własnej osoby. To, co myśli. To, co czuje w danym momencie. Nawet malując banalną rzecz jak jakiś krajobraz lub portret. To ten nastrój od razu da się wyczuć.



Okolice Staszowa, J.K.Żukowski



Uważamy, że przedmioty wykonywane ręcznie posiadają unikatową energię związaną z ich twórcą. Jak Pan uważa, jaką energię zawierają Pana działa?


Podobno jestem bezkonfliktowy, staram się być taki. Energię… Raczej, może nie dobrą, ale… Pozytywne myślenie. Ważne, aby zawsze odnajdywać, nawet w najgorszych momentach dobre strony.


Jak płynęliśmy dookoła Europy jachtem, to tam było niebezpiecznie, naprawdę… Wywrócił nam się jacht. Trzeba było go podnieść… Tu są fale do 2m… Niebezpiecznie... No, ale odnajduje się w tym coś pozytywnego – adrenalina i tak dalej… Widziało się niebezpieczeństwo, ale ono dopinguje. W każdym zdarzeniu, nawet najgorszym, można znaleźć coś pozytywnego. Co mnie bardzo denerwuje, to takie podejście do życia: „…a bo się nie uda…”, negowanie wszystkiego, „…o jak jest źle…”, o. W takim razie zmień coś w ogóle. Znam takich ludzi, co wszystko na nie. Wszystko jest źle. Wszystko jest niedobrze... Dmuchać na zimne, a podgrzewać wszystko, co jest gorące.


Szukajmy tego, co jest dobre, nawet w takich głupotach ludzkich... W takiej głupocie urzędników. Wiemy, że jest to głupota – to już jest pozytywna rzecz. Mamy punkt odniesienia. Nawet w negatywnej rzeczy jest coś dobrego. Rozumiemy, że to, co było zrobione jest złe... To już jest punkt odniesienia, który kształtuje nam jakiś światopogląd czy spojrzenie na daną sprawę… Pobudza nas to do pracy, do działania. Człowiek uświadamia sobie w tym momencie, że: „no jak to? Ja bym tak nie postąpił! A dlaczego on tak to zrobił?” W jakiś sposób to buduje. Człowiek stara się też zrozumieć: „co on chciał przez to powiedzieć? O co tu chodzi?”




Inaczej mówiąc, potrafi Pan "przeramować" problemy w coś pozytywnego…


Tak, zawsze. Coś tam się nie powiodło... Nie do końca wyszło tak, jak na przykład chciałem z kawiarnią i z galerią... Ale wiem, że nie tylko czynniki zewnętrzne miały na to wpływ. Myślę, że też sam popełniłem jakieś błędy. Teraz wiem, że powinno się zrobić inaczej... Ale też to, że trzeba umieć krytycznie spojrzeć nawet na siebie samego. Jednak jeśli się nie spróbuje, to nie będzie się wiedziało czy jest dobrze czy źle. Nie wolno mówić, że coś się nie uda. Zawsze się uda. Najwyżej można tam coś domalować, przemalować, nie można w czarną rozpacz popadać…




Czy przez swoją sztukę chce Pan przekazać konkretną ideę i wartości?


Wartość to taką, że przede wszystkim nie zmarnowałem tego, co mi podarowano. Nie wolno zmarnować talentu... Obojętnie jakiego. Ważne, że jednak coś po sobie zostawiam, czy komuś się to podoba czy nie. Czy ktoś to ocenia pozytywnie, czy negatywnie... ale ocenia.


I to, że jak już ma się ten dar, to się tego nie zmarnuje. Ja do młodzieży mówię: masz talent, nie patrz na to czy artyści biednie żyją. Nie zarzuć tego, co ci dano. Masz predyspozycje. Nie marnuj tego, nie wolno... Czy do przedmiotów ścisłych, artystycznych, czy do innych. Wykorzystaj to maksimum. Najważniejsze jest aby zostawić po sobie ślad, nie w postaci ilości samochodów, ilości wymienionych… Później nikt nie będzie o tym pamiętał. Czy ktoś miał ileś tam samochodów najdroższej marki czy trzy... ale to, co zostawia jest ważne i nie przeminie. Trwałą rzeczą jest dawanie czegoś od siebie. To jest twoje, świadomość, że pewnych rzeczy nie zmarnowałeś... Że wykorzystałeś swoją szansę. Kwestia odgadnięcia, w którym kierunku i jaką… Większość ludzi ją marnuje. Bardziej ich interesuje „pasibrzuchostwo”, pokazywanie na zewnątrz swojego bogactwa.


Drugie, co zawsze powtarzam wszystkim: „nie ma ideału, ideały są w lesie i wyją z rozpaczy”. Kto jest idealny? Nie ma żadnego ideału. Przyjmujmy tak jak jest. Starajmy się być blisko ideału, jak najbardziej... Ale zdajmy sobie sprawę, że można zepsuć coś z dążeniem do doskonałości. Także trzeba wiedzieć, kiedy to przerwać. To, co chce się wyrazić można przemalować, zatracić wszystko i będzie nie wiadomo co.



Czy jest Pan spełniony, jako artysta?


Jako artysta… nie. Po prostu muszę jeszcze namalować trochę obrazów. Czuję, że mam wiele rzeczy do przekazania... A później ocenią inni. Nie chce sam się oceniać.


Udało mi się zrobić trochę rzeczy, których nikt inny nie zrobił – to już jest dużo. Przynajmniej tutaj, nikt z najbliższej okolicy nie opłynął Europy jachtem, nikt nie był na Camino, czy szedł na piechotę 280 km do Santiago. W Europie praktycznie byłem wszędzie... Byłem i w Afryce.


Nie to, że jestem bogaty, wbrew pozorom. Na Camino miałem 150 euro w kieszeni. Dało się? Dało. A w portach naszą najlepszą walutą były obrazy. Przez pewien czas podróżowałem z Joasią Zacharzewską. Była ona współtwórczynią Akademii Pana Kleksa - części animacyjnej. Jej pracą był też ten słynny kogucik w Teleranku. Pracowała również u Walta Disneya jako animatorka. Podczas podróży, w wielu przypadkach płaciliśmy pracami za pobyt w danej marinie, bo ich właściciele o wiele bardziej woleli taką formę zapłaty. Był taki przypadek, że w jednej z marin na wyspie Man, na wyspach Brytyjskich, właściciel mariny powiedział: „nie wypływajcie, bo jest sztorm”… Jednak sztormu nie było… Chciał żebyśmy jeszcze ze dwa dni u niego zostali. Zgodziliśmy się i zostaliśmy na kolejny obiad.



Obrazy wykonane podczas podróży do Santiago de Compostela. J.K.Żukowski


Także tam człowiek czuje się troszkę doceniony... Bo widział, że tym ludziom sprawiało niebywałą satysfakcję gdy mogli się z nami zetknąć... Że coś im zostawiliśmy. To samo było w Bornholmie na Bałtyku, gdzie portretowałem całą rodzinę właściciela mariny. Jednak aby do tego doszło, trzeba było w jakiś sposób zainteresować. Czasami było to celowe, przemyślane działanie… Rozkładało się sztalugę, zaczynało się malować. Tak samo było gdy szedłem na Camino. Szkicowałem w restauracji przypadkową osobę. Zainteresowałem tym właściciela lokalu czy hotelu. I na Camino za nocleg w niektórych miejscach w ogóle nie płaciłem, bo płaciłem pracami. To była też jakaś zaleta.


Spotykało się artystów, Polaków w San Malo. Jest to takie miasteczko, obok San Michael, które jest tak jak żywcem wyjęte w XVI wieku… Fortyfikowane mury i tak dalej. Tak jak było zbudowane, tak zostało. Stare miasto, obok nowe. Wędrując wieczorem po tym San Malo, zwiedzając, własnym oczom się nie wierzy… „GALERIA SZTUKI WIESŁAWA WÓJCIKA”. Wszędzie, w najodleglejszych zakątkach można było spotkać Polaka. To było w 2012 roku.


9,5 tys. mil zrobiliśmy na jachcie, także to dość sporo jak za pierwszym razem. Powiem ciekawostkę... Pierwszy raz wtedy siadłem na jacht. Nie miałem żadnego pojęcia o żeglowaniu, żadnego… Jednak po iluś tam milach, prowadzenie jachtu, sterowanie czy warta samemu w nocy nie była już problemem. Musiała być zawsze jedna osoba na zewnątrz, żeby pilnować, sterować... Bo Bałtyk jest zatłoczony. I ważnym jest żeby się nie nadziać. Naprawdę morze jest zatłoczone… Nie wyobrażacie sobie, jaki jest tłok. Na cieśninach Duńskich to musieliśmy czekać bardzo długo żeby można było bezpiecznie przepłynąć. Jeden statek za drugim. Dosłownie jak na autostradzie samochody. A czasami na otwartym morzu dwa dni, trzy dni nie widziało się żadnego statku i nic w zasadzie na horyzoncie. Baliśmy się zatoki Biskajskiej, jest taka nieprzewidywalna, ale na szczęście dość łatwo poszło…


Obraz namalowany podczas podróży jachtem. J.K.Żukowski


Jak wyglądało Pana dzieciństwo i lata młodzieńcze w Staszowie?


To były lata siedemdziesiąte. Mieliśmy taką zgraną grupę, parę osób. Nawet jeden z tej grupy wykłada polonistykę na Kochanowskiego w Kielcach – Mirek Wójcik. Nas fascynowała właśnie muzyka. Staraliśmy się coś pisać. Mam tutaj nawet tomik Mirka. Ja również miałem wydany tomik przez Staszowskie Wydawnictwo Kulturowe. Jak widzicie coś tutaj robiliśmy. Chcieliśmy coś innego niż reszta i to było budujące… To ukształtowało nas później. Słuchaliśmy płyt, malowaliśmy, robiliśmy jakieś tam działania. Graliśmy w tenisa ziemnego, tak… To było wtedy trendy… Nie siedzieliśmy z założonymi rękoma. To właściwie tamte czasy kształtowały zainteresowania… Akurat Mirek poszedł w kierunku literatury, a ja poszedłem w malarstwo.



A jak Pan uważa, wtedy było więcej możliwości? Więcej swobody?


To samo, cały czas to samo… Tylko teraz jest więcej możliwości technicznych. Myśmy potrafili bez telefonu komórkowego się zwołać. Nikt się nie spóźniał a teraz wszyscy mają telefony komórkowe i… i tak się wszyscy spóźniają. Rzadko, kto miał odtwarzacz czy komputer. Wszyscy zdobywaliśmy jakieś książki, publikacje. Nawet do tego stopnia, że udawało się zdobywać z kultury paryskiej rzeczy, które były poza prawem… Wszystko jak się chce… Wszystko jest to chęć… Jest to kwestia zgrania się. Nie było takich może patologii strasznych jak teraz. Nie mówię, że byliśmy jacyś inni, ale ta szara rzeczywistość… Świadomość, że nie było nic… Aby cokolwiek zdobyć, trzeba było o to zawalczyć. Wiedzieliśmy, że bez wysiłku nie ma niczego… Można było posłuchać dobrej płyty, jednak trzeba było jechać do Krakowa… Czy zamówić na taśmach całe płyty nagrane w całości. Byli ludzie przedsiębiorczy, którzy nagrywali na taśmach dobre płyty. Można było kupić bez Internetu i poczty. Jeden drugiemu powiedział. I tak docierało to do bardzo dużej grupy osób.


Na pewno, mieliśmy zgraną paczkę… Były to osoby, które chciały coś osiągnąć… To bez wątpienia ukształtowało późniejszą osobowość, czyli to, co się maluje, co się pisze… Tak jak Mirek czy Stefan, który jest w grupie Filharmonii Narodowej… Mniejsza czy większa miejscowość, to wszystko zależy od szczęścia żeby parę osób się spotkało, które mają mniej więcej podobne zainteresowania i chcą coś więcej niż tylko przeżyć to życie.




 
 
 

Comentários


Starsze artykuły
Popularne artykuły
Archiwum
Jesteśmy na:
  • Facebook - Black Circle
  • Google+ - Black Circle
  • Twitter - Black Circle
  • Pinterest - Black Circle
  • Instagram - Black Circle
  • YouTube - Black Circle

JESTEŚMY NA:

  • Facebook Clean
  • White Google+ Icon
  • Twitter Clean
  • Pinterest Clean
  • Instagram Clean
  • White YouTube Icon
© 2015 Działolność Tradycyjna

ZASUBSKRYBUJ AKTUALIZACJE:

Zostałeś subskrybentem

bottom of page